gorolaz37 |
domownik |
|
|
Dołączył: 09 Mar 2009 |
Posty: 540 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy
|
Skąd: Zakopane |
|
|
|
|
|
|
na tp24 troche info.
w komentarzach było ze swiezo po kursie lawinowym (tylko jakim ?)
tydzien temu była była lawina (konkretna) spod suchego wierchu ornaczanskiego
tu (było w wielu miejscach w internecie) opis zasypanego
"W sobotę ze zboczy Ornaku zeszła lawina, dwie osoby znalazły się pod śniegiem. Jedna z odpalonym plecakiem i detektorem, druga bez niczego. Poniżej tekst, który napisał uratowany z lawiny i publikuję go tu za Jego zgodą. Chce pozostać anonimowy, ale jego historię warto przeczytać i pokazać tym, którzy chodzą z Wami w góry. Może ta świadomość zagrożeń uratować komuś życie. I ode mnie wielka prośba -spytajcie znajomych, czy są po kursie lawinowym. U zawodowych, czynnych i od wielu lat pracujących "z lawinami" Ratowników TOPR. I z takimi chodźcie w Tatry PS. Zdjęcie moje, z wczoraj..."W dobie przygotowań do Euro 2012 wszyscy w Polsce stali się specjalistami w zakresie budowy dróg i stadionów, podobnie jak od czasu wprowadzenia epidemicznych obostrzeń każdyjest konstytucjonalistą, dokładnie wiedząc którą wolność ogranicza obowiązek zakrywania ust, a którą nosa. Ubiegły weekend w Tatrach dowiódł natomiast, że trudno aktualnie nie natknąć się -choćby przypadkiem -na lawinoznawcę -są wszędzie.Niebezpieczeństwo jest jak pies -daje się oswoić, ale ugryzie, gdy tylko nadepnąć mu na ogon. Wybierając się w sobotę na Suchy Wierch Ornaczański byłem świadomy potencjalnych zagrożeń -brałem pod uwagę silny wiatr, specyficzne uwarunkowania terenowe i inne czynniki lawinotwórcze. Jak zwykle jednak w podobnych przypadkach liczyłem, że ryzyko uda się zniwelować. Zasadniczo wystawa była niekorzystna, ale wybraliśmy niestrome formacje wypukłe, idąc w dużych odstępach. Było nas ośmiu, niemniej pilnowaliśmy odległości, a zjeżdżaliśmy pojedynczo. Jest jednak element, którego nigdy nie daje się opanować w zupełności -człowiek. W trakcie wycieczki, przez cały czas działa się w zaufaniu do partnerów, zawierzając im swoje życie, a pokładając nadzieję w ich odpowiedzialności.Jednym z najważniejszych błędów, które popełniłem tego dnia była zgoda, by wybrała się z nami osoba jakkolwiek doświadczona, to zasadniczo niegodna zaufania -żyjąca w świecie fantasmagorii, niepraktykująca dobrych górskich obyczajów, a jak się okazało z czasem, nieświadoma elementarnych zasad bezpieczeństwa i pozbawiona podstawowych instynktów samozachowawczych. Bez względu na wszystko, zagrożenie, które spowodowała, obciąża każdego z uczestników wycieczki, albowiem wszyscy uzależniliśmy swoje życie od loterii, zabierając ze sobą kogoś, kogo nie byliśmy pewni, decydując się jednocześnie na podjęcie ryzyka, wynikającego z obiektywnych lokalnych zagrożeń lawinowych, bezpodstawnie wierząc, iż uda się ich uniknąć.Wychodząc szlakiem turystycznym z Iwaniackiej Przełęczy nie byłem przekonany do zjazdu Żlebem Piszczałki -trawersując ramię, stanowiące jego wschodnie ograniczenie wiedziałem, że pokrywa śnieżna nie jest jednolita, a stok może być zaminowany pułapkami, czekającymi na detonację. Większość zadecydowała jednak, żeby w tym miejscu -nieco poniżej grani -nie wychodząc nawet na wierzchołek, zakończyć wycieczkę i wrócić drogą wyjścia. Zjeżdżaliśmy w odstępach -ruszyłem jako drugi, wyznaczoną przez kolegę linią, trawersującą niespecjalnie wypukłą grzędę i płytki żleb. Kolejnym błędem było niedojechanie do jego końca, by zatrzymać się na przeciwstoku -w bezpiecznej odległości -a stanięcie w jego połowie, celem wyjrzenia za siebie i ustalenia, gdzie są pozostali, chcąc utrzymać z nimi kontakt wzrokowy. Widzialność tego dnia pozostawiała wiele do życzenia. Przez mgłę wypatrywaliśmy w górze niewyraźnych sylwetek kolegów. Wszystko trwało kilka sekund, by wreszcie usłyszeć: „O kurwa! Lawina!”. Z mojej perspektywy, wydawało się, że ruszył cały stok -dojrzałem tylko wznoszące się tumany śniegu, którym towarzyszył straszliwy huk. Podjąłem szybką decyzję o próbie ucieczki -jak się później okazało, w niewłaściwym kierunku (chcąc wrócić na skraj ramienia), bo przecinając tor lawiny -pociągnąwszy jednocześnie za rączkę plecaka (Mammut Light Removable Airbag 3.0). Później pamiętam już tylko koszmarne uczucie poniewierających mną ton śniegu, zjeżdżając na plecach głową w dół (według sygnału GPS z szybkością około 70 km/h).
Wydawało mi się, że ginę w ich masie, choć było to najpewniej uczucie złudne, bo poduszka zadziałała. Zasypany całkowicie musiałem zostać dopiero, gdy zatrzymałem się na zwężeniu żlebu -już w lesie -gdzie w jednym miejscu koncentrował się śnieg z całego stoku. Podejrzewam zatem, że do tej chwili pozostawałem na powierzchni lawiny, a przysypały mnie (grzebiąc na głębokości około 1,5 m) zjeżdżające stokiem wtórne masy śniegu. Więcej nie pamiętam, bo straciłem przytomność -może i dobrze, bo dzięki temu uniknąłem paniki. Ocknąłem się dopiero wykopany przez kolegów po względnie długim czasie -bliskim 25 minut. Lawinisko miało około 700 m długości, a jego kontynuacja za wypłaszczeniem stoku była nieoczywista, w czego konsekwencji moi partnerzy stracili kilka ważnych chwil. Spore zamieszanie wprowadziła też obsługa detektora Ortovox Zoom+ przez jednego z kolegów -urządzenie w łatwy sposób samoistnie przełącza się z trybu search na send, co sprawiało, że pozostali odbierali fałszywy sygnał. Szczęśliwie, rozwagą i szybkością działania wykazał się SK, który wobec bezowocnych poszukiwań, rozpoczął zjazd wzdłuż lawiniska, sygnał odbierając dopiero w lesie -na samym czele lawiny. Gdy detektor wskazał mu odległość 80 cm, zaniechał sondowania, od razu kopiąc. Szczęśliwie, przez cały czas oddychałem -wedle wskazań pulsometru tętno spadło mi do 36 uderzeń serca na minutę -co zawdzięczam najpewniej poduszce plecaka, która wydarła mi w śniegu nieco miejsca, a następnie oddając schodzące z niej powietrze. Już po niedługiej chwili od wykopania odzyskałem świadomość, w logicznym kontakcie będąc od samego początku -wiedziałem kim jestem, gdzie i dlaczego się znajduję. Uczucia pogrzebania pod śniegiem, nie pamiętam, z czego bardzo się cieszę.W trakcie wykopywania mnie, wydarzył się cud. Ekscentryczny, ponad sześćdziesięcioletni B ma swój oryginalny pogląd na świat (który uważa za płaski). Arkanami jego wiedzy są filmy z żółtymi napisami na YouTube. Wierzy, że światem, rządzą reptilianie, a pandemia to spisek. Do tego jednak, niemal całe życie spędził jeżdżąc na nartach i surfując -w zasadzie na całym świecie. Wszystko to sprawia, że niezbyt częste spotkania z nim mogą wydawać się źródłem niespotykanych wrażeń. Co istotne jednak -jak się okazało -są też niebezpieczne. B chodzi bowiem na narty bez czapki, w wełnianym swetrze, rękawiczki ubiera rzadko, ABC nie nosi. Odnalezienie go w lawinisku wydawało się zatem niemożliwe. Jak się jednak okazało, przez cały czas pozostawania pod lawiną był przytomny -gdy usłyszał wykopujących mnie kolegów, zaczął machać ręką, która wystawała ze śniegu około 20 m poniżej miejsca, w którym mnie odnaleziono. O tym, że wciąż żyje zadecydował wyłącznie łut szczęścia.To B wywołał lawinę. Zignorował kolejność i linię zjazdu, trawersując szeroko stok i wjeżdżając pod ogromne nawisy, czym uruchomił wielki depozyt śniegu, od którego każdy chciał pozostawać jak najdalej. Uważam jednak, że to nie wina B, a cały problem jest znacznie bardziej złożony i nie sprowadza się li tylko do zasad oceny ryzyka lawinowego, które zostały przez nas nie tyle zignorowane,co zlekceważone. Jaki jest B -każdy wie. Nie kłamał, że ma ze sobą ABC i nie uczynił nic, co mogłoby nas przekonać o tym, że możemy go brać zupełnie na poważnie. A jednak podjęliśmy decyzję o tym, by poszedł z nami -bo będzie śmiesznie -czyniąc go równoprawnym uczestnikiem wycieczki. I w tym właśnie jest clou problemu, a to w indywidualnie dopuszczalnym marginesie ryzyka. Większość z działających regularnie w górach osób zna elementarne zasady bezpieczeństwa, nie zawsze jednak bezwzględnie się do nich stosując. I tak, niejednokrotnie podejmuje się decyzje o żywcowaniu łatwych dróg wspinaczkowych, wyjściu na Kasprowy Wierch bez ABC i tym podobne. Często znajdujemy się też w miejscach, w których nie powinno nas być, powtarzając sobie w duchu, że przecież jestem ostrożny. Bo -nie oszukujmy się -w góry wyrusza się po to, by wchodzić a nie zawracać, a podświadomie STOP niemal zawsze ustępuje GO. Odnalezienie bezpiecznego balansu w tej hierarchii wymaga natomiast niebagatelnego doświadczenia, wiedzy i trzeźwej oceny sytuacji, czego sobie i wszystkim życzę." |
|