peregrin |
domownik |
|
|
Dołączył: 26 Lis 2008 |
Posty: 939 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy
|
Skąd: Katowice |
|
|
|
|
|
|
KubaR napisał: | peregrin napisał: |
Oczywiście, że szkolenie jest potrzebne - ale implikowanie, że bez szkolenia nie da się efektywnie kogoś znaleźć - jest kolejnym zasłyszanym gdzieś sloganem. |
Nie to nie jest slogan tylko brutalna prawda. Znalezienie kogoś nawet 99 antenowym urządzeniem jeżeli szukający nie ma o tym pojęcia jest wynikiem prostych bardzo "typowych" warunków. Owszem, jest cała metodologia uczenia ludzi poszukiwań w 15 minut, zakładająca posiadanie trójantenowego urządzenia z funkcją zaznaczania, przetestowana i działająca - przeznaczona np. dla przewodników którzy muszą przed turą przeszkolić klientów i robią to między innymi na wypadek gdy ich szlag trafi. Tyle, że jest to bez niespodzianek, a co zrobi taki ktoś gdy mu się przydarzy:
- głębokie zasypanie,
- stary detektor zasypany który pracuje na nieco innej częstotliwości bo mu się układ RLC rozregulował (a to moze być w polsce powszechne)
- kilku zasypanych - sygnały się mogą nakładać i "oznaczenie" już znalezionego powoduje wyłączenie również tego drugiego
Do tych wszytskich sytuacji trzeba wiedzieć co zrobić.
Zachłystujecie się techniką, a tymczasem przez ostatnie kilkadziesiąt (na pewno około 20 -30) szkoleń które prowadziłem, nie zdarzyło mi się by na testach ktoś miał problemy ze zdaniem typowego testu (obszar 30 x 30, dwa detektory zasypane, czas graniczny 5 minut). Z reguły czasy były w granicach 3-4 minut. Bez względu na to czy działali analogowym F1, Freerajdem czy wypasionym DSP czy S1. Owszem wspomniany Freerajd JEST koszmarnie wolny.
Kontynuując jakby zapominamy, że odnalezienie detektorem kogoś to jest najszybsza i de facto najłatwiejsza część zabawy. Najdłużej trwa wykopanie klienta - przy typowym zasypaniu to jest więcej niż tona do przerzucenia. To jest kwestia jak kopać, na co zwracać uwagę itp. co i jak z nim potem robić. A może takie kopanie trwać i 20 minut.
W realu nie chodzi o to by kogoś szybko "zapunktować" jak na większości kursów i treningów ale żeby gościa wydobyć i uratować co jakby inaczej wygląda.
Zresztą w dobrym kursie detektory i autoratownictwo to jest z 25% całości, a ważniejsze są zasady poruszania, dlaczego i gdzie coś się może nam przytrafić i coraz więcej widoczne aspekty psychologiczne zagadnienia. Te ostatnie większość z nas ma gdzieś, a tymczasem z ostatnich doświadczeń wynika, że właśnie nasz sposób widzenia gór i wzajemne interakcje w grupie i między grupami są przyczyną większości sytuacji gdzie nawet doświadczeni wpadli w pułapkę.
Pozdrawiam,
Kuba |
Cześć,
Kuba, ja to wszystko wiem. Przeczytaj uważnie mój post: "Oczywiście, że szkolenie jest potrzebne".
Rozumiem Twój instruktorski sposób postrzegania sprawy i nie chcę podejmować dyskusji na tematy oczywiste dotyczące szkolenia.
Kwintesencją sprawy była teza: "Mam doświadczenie - nie potrzebuję wynalazku jakim jest detektor".
Dla mnie sprawa jest jasna: ZAWSZE lepiej jest mieć detektor, niż nie mieć. Nawet jeżeli tylko potrafię gościa wysondować lub jak robię tylko dzikie kopanie. Lepiej jest gdy po wylądowaniu śmigła jest wbita sonda w miejscu przysypania, prawda? Zawsze to 2 min oszczędności. I tak dalej...
pozdrawiam |
|