Petefijalkowski |
domownik |
|
|
Dołączył: 13 Paź 2006 |
Posty: 586 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy
|
Skąd: Szczecin/Poznań |
|
|
|
|
|
|
Cześć,
zgrałem wreszcie zdjęcia,
Zapraszam do obejrzenia [link widoczny dla zalogowanych]
Oraz... miałem w sumie nie wrzucać takiego nieprofesjonalnego opisu, ale się już raczej do niczego lepszego nie zbiorę.... Pisane w Tbilisi na gorąco, wybaczcie chaos i może zbytnie przejęcie etc, ale naprawdę się cieszyłem że już jesteśmy na dole. Oczywiśćie, zawsze będą mi w głowie kołatać pytania czy można było ciachnąć całość....
Dla cierpliwych:
"Witajcie, pozdrawiam z hostelu w Tbilisi, przy porannej kawie i herbacie postanowilem napisac na goraco pare slow..
pozdrawiam z Tbilisi, z hostelu. Najwazniejsze ze jestesmy cali z powrotem,wczoraj wieczorem zajechalismy do stolicy. Jak bylo? Czy zrealizowalismy plan? Nie, nie udalo sie. Mysle ze troche przeszacowalismy trase oraz trudnosc gor. Wyszlo jednak to, ze z tej srodkowej czesci pasma gorskiego nie posiadalismy zadnych zdjec i w sumie nie wiedzielismy co tam jest, ale po kolei...
Podroz - jak po sznurku, wczesny obiad w Borjomi i hajda. Pierwszy dzien konczymy o 21:00(ciemno jest juz ok 1, drugi dzien konczymy na dzien dobry zaczynamy wejsciem na ok 2150 na Lomis Mta, przepieknym widokiem na Kaukaz Wysoki i huraganowy wiatr, ktory sprawil ze stracilem mnostwo sil, przez reszte dnia bylem cieniem samego siebie jezeli chodzi o kwestie fizyczne, Konczymy trase o godz 20:40.... Czyli rabanie na poczatek niezle.Dwa noclegi w chatkach i przygotowanie na pojscie w gore, w rejon Pikali i Megruki. Sniegu? Przez pierwsze pol dnia masakra, duzo przenosek na plecach z nartami etc. Potem zaczelo sie. Nie wiem jaka byla pokrywa sniezna, ale co najmniej taka jak w Czywczynach w zeszlym roku, a nas tylko dwoch kolesi do przecierania, w dodatku ja mialem kryzys drugiego dnia, a kolejnego z kolei prawie tylko ja przecieralem. Nazarlem sie przez noc i moc wrocila. Dobra, trzeciego dnia uderzamy do gory, w miare udaje sie nam znalezc "wejscie" na przelecz ok 2300m i.... i tam zobaczylismy czesc masywu ktora akurat byla widoczna, ktora sie nam ukazala w przepieknym sloncu.
Zalezalo mi jak cholera na zrobieniu calego planu, ale juz jako pierwszy bylem w stanie wydusic z siebie "Wiem ze nie powinnismy tam isc". W perspektywnie byl masyw na kolejne ok 35-40, ktory charakterem przypominal Tatry Zachodnie, np taka gran Kasprowy - Kopa - Malolaczniak, z obnizenia pomiedzy szczytami etc. Wiem, teraz z perspektywy cieplego hostelu zawsze moga sie pojawic pytania "a moze jednak", ale nie, bede sie upieral ze przy tym czasie ktory mielismz do dyspozycji i tylko dwoch osobach, braku rakow etc nie powinnismy tam isc i nie poszlismy. Tamten masyw przy dobrym zmrozeniu powinien byc super do robienia w rakach i z czekanem, byc moze miejscami z lotna asekuracja, nie wiem. Na poczatek czekalyby na nas skaly do obchodzenia etc.
Dodatkowo zobaczylem dwie nie za duzej wielkosci, ale jednak lawiny gruntowe, takie po ok 200m. W styczniu... gruntowki, masz pojecie... Klimat tych gor jest dla mnie wychowanego na polskich nadal zagadka.. Szerszy temat.
No to posiedzielismy w "brilliant sunshine" okolo godziny na przeleczy i zjechalismy te ok 700m w dol do chat u podnoza. Nocleg wypas, piecyk koza etc. No i... trzeba bylo zaczac odwrot, byla niedziela rano. Czasu teoretycznie mnostwo...
Mielismy w sumie dwie opcje, jedna to mniej wiecej wycof przez ta sama lub bardzo podobna trase, ALBO odwrot przez doline Megruki... Jacy my bylismy glupi i naiwni. Nic nas nie nauczyly doswiadczenia poprzednich lat, chociazby zeszloroczne rabanie w dolinie Bialej Cisy.... Dobra, do rzeczy. Zaczelismy ta dolina schodzic poznym porankiem w niedziele. Na poczatku klasyk - przechodzenie po zwalonych drzewach - gdzie pokrywa sniegu siegala metra na nich, serce w przelyku czy nie spadne do potoku etc. Potem wiadomo jak to jest, z jednej strony dolinki robi sie na maksa stromo, rozne decyzje podejmowane na biezaco - chodzmy gora, nie, chodzmy dolem, nie, chodzmy 100m powyzej dolinki tam bedzie lepiej do przejscia.... W niedziele uszlismy w lii prostej ok 2km slownie dwa kilometry.... Moze z 2300 metrow. Nie robi roznicy...
Ok godziny 17 zobaczylismy cos co bylo poczatkiem naszych duzych klopotow, od ok 3h szlismy juz z nartami przytroczonymi do plecakow, tak sie poruszalismy szybciej. Dobre slowo, szybciej, hehe.... Otoz weszlismy w teren, gdzie po jednej stronie byla wysoka sciana skalna, taki kanion wymyty przez wode, z drugiej strony male nagromadzenie oblodzonych skal... Tomek mowi - ni chuchu nie przejdziemy, na szczescie mialem inne zdanie i z dusza na ramieniu przeszlismy dalej... Po kolejnych 100m ktore pokonywalismy x czasu slysze coraz wyrazniejszy huk wody... Mysle sobie - bystrze. Mysle bystrze wodne, ale gdzies tam kolacze haslo.... "wodospad"... Doszlismy do przewezenia w dolinie, oraz po prostu wodospadu nie wiem jak wysokiego, niewazne, niemozliwe bylo zejscie gdzies tam w dol etc. Zagladam z polki skalnej co jest za nim, a tam jest kilkaset metro klifu, po jednej i drugiej stronie, nie ma szans na przejscie tego... Jest juz 18.... Rozkladamy sie w namiocie do spania tuz nad wodospadem i powiem szczerze z bolacym sercem myslimy ze trzeba bedzie te kilkaset metrow klifu obchodzic od gory, czyli wbic sie w na maksa stromy stok od naszego miejsca w gore i zobaczyc czy "DA SIE".
Spimy, wstajemy i idziemy. Od poczatku sa trudnosci, myslalem ze wygodnie podejdziemy grzeda - bocznym stromym grzbiecikiem, szybko okazuje sie ze na tej grzedzie sa po prostu skalki, znajdujemy tuz obok podejscie zlebem. Zleby jak to zleby... poczatkowo w miare w miare, im wyzej tym gorzej, konczy sie na tym ze z dusza na ramieniu chwytamsie skal i podchodze po nich, caly czas plecak z nartami na plecach, wszystko w skorupach narciarskich.. Tomek obchodzi to miejsce po zlebie, za chwile komentuje "jak ja bardzo nie chcialem umierac", mowi ze kuna co to za podejscie gdy wchodzisz i mozesz sie trzymac tylko kep traw, a narty na plecaku zahaczaja Ci o ziemie, tak jest stromo...
Nasza walka w gore trwala ok 5h. Potem lapiemy trawers i znajdujemy juz stosunkowo latwo grzbiecik boczny do zejscia, ktorym chcemy sie dostac ponownie w doline rzeczki, tyle ze jakies 1,5km dalej... Dochodzimy do zlaczenia dwoch potokow, wydaje sie nam ze idziemy teraz jakas mega stara zarosnieta droga. I tak jest, kiedys pewnie gdzie tam powyzej mocno pasterstwo uprawiali. Za chwile dochodzimy do miejsca gdzie jest kapliczka poswiecona Gruzinowi ktory nie wrocil z tych gor i zaczyna sie ze 3km kanion rzeki Megruki. O ile wczesniej sie jeszcze pierdzielilismy czy i jak przekraczac potoki, jakies skakanie po kamieniach etc, to teraz nie ma szans...
Przez ok 1,5-2h idziemy dnem potoku, po odbydwu stronach klify, klimat troszke taki jak w Wawozie Krakow, woda tak do lydki.. Idziemy i wiemy ze musimy trzymac tempo inaczej szybko zmarzniemy. Ja sie jeszcze przewracam w ta wode (skorupy srednio sie nadaja do takiego brodzenia po kamieniach). Mamy wszystko do ud mokre, dochodzimy ostatecznie do miejsca gdzie miala byc chata i jest chata. Padamy sobie w ramiona, ze juz jestesmy bezpieczni etc, jest jakas sciezka etc. Tyle ze... w chacie niestety nie ma pieca, kozy.. Po krotkim namysle idziemy, postanawiamy isc dalej dolina, w nadziei ze za kolejne 3km bedzie nastepna chata.
Nie ma Jej tam, jest tylko wiata, za to spotykamy straznika parku na koniu, ktory zaprasza nas do swojej stacji parkowej za kolejne 8km... Po krotkim czasie bierze na konia nasze plecaki a my idziemy az do ok 19.15 dlugo po zmroku i w koncu trafiamy do domku straznikow. JEst piecyk, jest dobrze.
Problemem okazalo sie ze Gruzin jak to Gruzin MUSI nas ugoscic. Na stole laduje chleb, ser, czerwona kapusta, ogorki, oraz CZACZA, czyli gruzinski samogon na winogronach. Po ostatnich dwoch dniach i wyczerpaniu w ogole nie powinnismy podchodzic do tego tematu, glodni etc. Konczy sie naszym zgonem i kacem dnia nastepnego...
Powrot do Tbilisi bez wiekszych przygod, taka mala dygresja - jak zeszlismy w doline to po prostu wiosna...
Jak w piosence:
"A w Leningradzie pełna odwilż już,
no a na przykład w takim Tbilisi
ląduje się wśród pól kwitnących róż,
a ja tam nie chcę, mnie ten adres wisi!"
Cos w tym jest, bo w gorach byla mocna zima, sniegu na maksa duzo, ale... No wlasnie, ale poludniowe zbocza potrafily byc przez gruzinskie slonce wytopione do trawy, a na polnocnych zboczach np z 1,5m sniegu jak nie wiecej... a na dole, w miasteczku Kharagauli normalnie rosna PALMY.... temat klimatu zdecydowanie do zglebienia.
Dobra, na razie tyle, widze ze sie niezle rozpisalem, przepraszam za brak polskich znakow i zdjec, ale nie mam jak tutaj do komputera podlaczyc karty z aparatu i zgrac. Za niecala godzine ide na spotkanie z Giorgijem, chlopakiem kolezanki, by przywiezc Jej od Niego klucze do mieszkania ktore omylkowo zabral podczas pobytu w Polszi
Na dzis tez mam zaplanowana banie.
ciesze sie ze jestesmy cali w dolinie..." |
|