gorolaz37 |
Wysłany: Pon 15:02, 29 Cze 2009 Temat postu: Wyjazd Alpy 09.2008 |
|
Jako ze przy tej pogodzie nic się nie dzieje to zamieszczam relacje z ubiegłorocznego wyjazdu:
Wyjechaliśmy w piątek wieczór po godzinie 8 z minutami (2 osoby). Droga przebiegała spokojnie. Kierowaliśmy na zmianę by trochę pospać. jechaliśmy przez Monachium a tam jest największy ruch, po za tym jest bliżej przez miasto niż obwodnicą więc postanowiliśmy przejechać jeszcze nocą. Za Monachium na najbliższym parkingu zdrzemnęliśmy się na 1,5 godz.
Rok wcześniej jechałem zupełnie na około autostradami wiec skróciliśmy trasę i pojechaliśmy przez przełęcz Furka (2431). Wtedy weszliśmy na 2 wierzchołki breithhornu, gran paradiso i allalinhorn. Ten ostatni „zaliczyliśmy” na sam koniec z kolejki metro alpin z Saas Fee, która wjeżdża na 3500. Szczyt mało ambitny ale pozwolił mi poznać dolinę saastal (na wsch od dol mattertal gdzie jest Zermatt. Obie dol łączą się przed wypłynięciem z gór w krótką dol vispertal – analogia do dol staroleśnej i małej zimnej wody). W niej właśnie mieliśmy operować.
Po przyjechaniu do doliny sprawdziliśmy jak kursują kolejki i jaka pogoda. Niestety prognozy na niedz były kiepskie wiec postanowiliśmy nie ruszać do schroniska od razu tylko poczekać z tym 1 dzień. By nie tracić czasu a przy okazji znaleźć miejsce na spanie (nawet nie na biwak bo jest to ogólnie w Szwajcarii źle widziane a nawet zabronione, tylko na karimatę i śpiwór obok auta – taki tryb oszczędnościowy) kuknąłem w przewodnik i pojechaliśmy na Grande Dixence – najwyższą tamę w Europie: 285m wysokości a u góry szeroka na 700m. przespaliśmy się w niewykorzystywanym tunelu pod sama tamą. W nocy postraszył nas tylko orszak weselny jadący do hotelu pod tamą na imprezę. Wyli trąbili a nawet mieli karetkę na sygnale:).
Mimo to odespaliśmy długą podróż tj ok. 16 godz., pojedli (oczywiście cały prowiant przywieźliśmy z Polski łącznie z chemią „szturmową”) i przepakowali.
Podjechaliśmy na parking zaporowy przed Saas Fee (w samym mieście jest zakaz poruszania się samochodami) i podeszliśmy na krótką kolejkę Hanning – tylko 500m w góre. Z wysokości ok. 2300 wyszliśmy do Mischabelhute na 3340m. szliśmy we mgle i chmurach ale prognozy były optymistyczne. Mieliśmy ambitny plan wejścia na Lenzspitze ścianą firnowa (ale zjechaną na nartach) ale na aklimatyzację wzięliśmy prosty Nadelhorn 4327m. Przejście przez łatwy i prosty lodowczyk dalej śnieżna grań jedynie pod koniec 2, 3kowe trudności lodowo firnowe. Ładny widok na Dom, Matterhorn i Weisshorn. Staszek zaczął odczuwać wysokość więc zeszedł a ja jeszcze podskoczyłem na pobliski Stecknadelhorn (4241 m). Na grani się nie wiązaliśmy bo zagrożenia szczelinami nie było ani też jak zakładać przelotów, a przy tym łatwo.
Był poniedziałek i myśleliśmy na wtorkiem. Większość ludzi w schronisku miała jedynie w planie Nadelhorn ale znalazła się para Niemców która też myślała o „naszej ścianie”. Największym problemem jest powrót bo prowadzi skalnymi graniami powyżej 4000m. a zostały one przysypane śniegiem w weekend. Po rozmowie z nimi postanowiliśmy iść więc na ostatni szczyt Nadelgrat (nazwa grani) - Dürrenhorn (4034). Prowadzi do niego dość okrężna droga przez przeł Windjoch i lodowiec Ried. Weszliśmy najpierw firnowym żlebem o nachyleniu do 50st na przeł a później granią na szczyt. Jako jedyny fragment w całej Nadelgrat jest wystawiona na południe i była prawie pozbawiona śniegu. Na ogół nieco trudna choć pod koniec wymagała uwagi. Szliśmy z lotną asekurując się z pętli, trochę kości a najwięcej zahaczając line o pipanty skalne. Z przeł na dół schodziliśmy wersją skalna. Strasznie krucho. Na szczęście były stałe punkty asekuracyjne. Na przemian schodziliśmy asekurując się a to zjeżdżając.
Wróciliśmy do schroniska i dalej na dół do Saas Fee. Nie zdążyliśmy na kolejkę i w sumie zrobiliśmy tego dnia ok. 4300m góra i dół. Zrobiło się późno. Podjechaliśmy na tamę Mattmark. Niestety nie było tam dogodnego miejsca na spanie a wyraźne zakazy biwakowania. Pojechaliśmy więc w stronę przeł mosalp. Tam przespaliśmy w przydrożnej zatoce. Rano okazało się ze po drugiej stronie przeł są place dla turystów nawet z grillami. Prognozy mówiły ze ma przelotnie padać, nawet postraszyło nas trochę w nocy, poza tym potrzebowaliśmy odpoczynku. Pojechaliśmy więc do bocznej doliny Rodanu Lotschental tak się przejechać po czym z powrotem do saastal do miejscowości Saas Ground. Tam nas dopadł deszcz ale przeczekaliśmy w aucie.
Ostatnim pogodnym dniem i to do południa miał być czwartek. Spakowaliśmy więc minimum sprzętu, wjechaliśmy kolejką na ok. 2400m i dalej na nogach do Weissmieshute ok. 2700m. Pod kolejka spotkaliśmy wspomnianą 2 Niemców. Z powodu pogorszenia pogody też nie poszli na lenzspitze. Tak więc chyba za ten czas co byliśmy nikt nie poszedł.
Pobudka przed 5 i w góre na Laginnhorn 4010m. jeden z 3 wybitnych szczytów z drugiej strony doliny. Góra w większości skalna z krótkim odcinkiem 2wym ale bez ekspozycji. Tylko u samej góry potrzebne raki i czekan. Byliśmy na szczycie o 9 i znów spotkaliśmy jednego z Niemców. Z powodu kiepskich prognoz zrezygnował z kolejki i wyruszył z dołu tj z 1500m o 4 rano – to dopiero kondycja! My tez spieszyliśmy się na dół. Od 12 do 13.15 kolejki mają przerwę ale udało nam się zdążyć przed nią. Zjedliśmy, przebrali i „rura” do domu:). Około 13 dopadła nas ulewa. Prognozy się sprawdziły.
Przed Innsbruckiem przespaliśmy się na parkingu a rano pochodziliśmy po starym mieście. Kupiliśmy pare rzeczy do domu i dalej już bez przystanków do Polski. Byliśmy na miejscu przed 22. Jak by nie korki spowodowane stłuczkami na obwodnicy Bratysławy to nasza wyprawa zamknęła by się w równych 7 dobach:).
Pozdrawiam |
|